Samokrytyka, umiejętność przyznawania się do błędu to bardzo ważne cechy charakteru, jednak nie tylko samo przyznanie się do porażki, a próba rozwiązania problemu i naprawienia błędów się liczą. Te umiejętności przydają się w codziennym życiu, przydają się także w jeździectwie.
Jako instruktor wiele razy słyszałam, czy to od osób z rekreacji, czy ze sportu, że to koń, to z nim jest problem, bo nie słucha, bo nie galopuje, bo nie pomaga, ale czy musi? Jaki był wkład tych osób w to, by pomóc zwierzakowi zrozumieć ich potrzeby? Często marny. Jeździectwo to taki fajny sport, że swoje porażki mamy na kogo zwalić.
Pokora, bo o niej tu mowa, jest cechą największych jeźdźców. Jeżeli mamy świadomość swoich słabości, a chcemy jeździć lepiej, chcemy wypracować dobre relacje z koniem, przyznamy się choćby sami przed sobą do błędu i będziemy szukać najlepszego rozwiązania. Tylko nic takiego jak ostatnio usłyszałam, że skoro „nie widzę do przeszkody i mój koń też nie widzi, to trzeba zmienić konia na takiego co widzi”, w tych czasach, w których dostajemy wszystko, czego chcemy, gdzie wszystko mamy podane na tacy, bardzo często brakuje nam cierpliwości do nauki pewnych rzeczy, aby nauczyć się dobrze jeździć trzeba poświecić mnóstwo czasu, ale żeby nauczyć się poprawnie pracować z koniem, rozumieć konia, na którego się wsiada to już potrzeba nawet kilku lat. Po co się tak męczyć? Można zastosować milion patentów, zmienić konia, a i tak w ostateczności uznać, że to jego wina ta ostatnia porażka na zawodach.
Przeglądając ostatnio wiele publikacji natknęłam się na fantastyczną wypowiedź „Aby móc zapanować nad żywym zwierzęcia, człowiek musi najpierw zapanować nad samym sobą. Do jazdy potrzebny jest dobry nastrój i rozluźnienie. Jeździec nie powinien nigdy odczuwać strachu, zniecierpliwienia czy złości… To właśnie poznanie i opanowanie samego siebie stanowi najwyższą wartość wychowawczą jeździectwa. Bądźcie samokrytyczni, a podczas jazdy będziecie mieć zawsze nad czym pracować. (wg Udo Burgera „VollendeteReinkust” Paul Parey 1959). Bardzo mądre słowa, konie czytają w nas jak w otwartej książce, często mamy złe emocje, chcemy je ukryć, jednak przy pracy z koniem to niemożliwe. Chcesz panować nad tak dużym zwierzęciem, jakim jest koń? Najpierw zapanuj nad sobą. Do stajni przychodzimy z bagażem emocji, które zebraliśmy w ciągu całego dnia, są one różne złe lub dobre. Przekraczając próg stajni musi je zostawić na zewnątrz.
Strach to najgorszy wróg. Po pierwsze konie fantastycznie wyłapują to, że się czegoś boimy. Najgorsze w tym to, że nie wiedzą, że to ona same są źródłem strachu, reagują nerwowo, rozglądają się i szukają gdzie siedzi ten potencjalny niedźwiedź, gdzie on się czaj i skąd wyskoczy. Strach powoduje, że usztywniamy wszystkie mięśnie, a w takim stanie nie mamy równowagi, nie jesteśmy w stanie prawidłowo powodować koniem.
Zniecierpliwienie, czyli wsiadam na konia, cap go za pysk i pretensja do całego świata, że koń sztywny, że dziś odpuścić nie chce. Dziwisz się, bo ja nie.
Złość. Najczęściej występuje, gdy te nasze złe emocje z całego dnia zapomnimy zostawić za płotem. W szkole mi nie poszło, szef mnie wkurzył to kopie, szarpie tego biednego zwierzaka, by wyładować swoją frustrację, czy to pomaga? Niestety, takie zachowanie prowadzi do jeszcze większej frustracji, bo koń nie słucha i lament, że nie dość, że miałam ciężki dzień to jeszcze koń nie chce współpracować, tylko czy ja chce?
Trudne to wszystko, prawda. Powinno pomóc uświadomienie sobie, że ten koń to nie gokart, czy rakietka do tenisa, tylko żywa istota, która tez ma prawo mieć lepszy lub gorszy dzień, która ma prawo nie rozumieć tego, że wczoraj jego właściciel był miły, a dziś jest wściekły. Koń ma prawo się wystraszyć i zareagować jak koń, czyli ucieczką. Zamiast szukać dziury w całym i mieć pretensje, że koń zachowuje się jak koń, warto poszukać źródła problemu w sobie i go po ludzku rozwiązać.